WTF? czyt.[łot de fak]
Widzicie te koszmarki???
znajdzie się i coś dla niemieckojęzycznych! |
i dla romanistów też! [Żemapel Żorż Dylatur] |
kejli ;) |
zwróćcie uwagę na cluster (czyt. klaster) z trzech głosek - wszystkie starannie wymawiamy! |
[Dżizuz Krajst]! |
[noł koment] |
[szoł mast goł on] |
[fak]... |
A na deser...
Serce mi krwawi, nie wiem czy śmiać się czy płakać jak na to patrzę [czyt. pacze]... A wiecie skąd to wzięłam??? Z podręcznika do polskiego dla klasy 6 wyd. Nowa Ery.
Miałam w czwartek zastępstwo właśnie w klasie do polskiego, a że bardzo za młodu lubiłam ten przedmiot, to w wolnej chwili na lekcji przejrzałam książkę i już na jednej z pierwszych stron ujrzałam takie cudo:
Zaintrygowana i pełna nadziei, że to jednorazowy wybryk, przejrzałam całą książkę strona po stronie. Była najeżona takimi potworkami. Chwyciłam za podręczniki do klasy 4 i 5 - to samo. To był gwałt na moich oczach, zdeptanie wszystkich zasad dotyczących zapisu fonetycznego, w jakie wierzyłam!
Oburzyłam się i zbulwersowałam strasznie. Ale po chwili przyszła refleksja. Jakie jest rozwiązanie takiej sytuacji? Rozumiem, że autorzy chcieli tylko pomóc uczniom i pewnie też n-lowi w odczytaniu niejednokrotnie i dla filologów obcych zakręconych nazwisk. Jak by to zrobić? Moje skromne zdanie jest takie, że albo używamy IPA, albo zostawiamy jak jest. Nie płodziłabym takich monstrów! Wiem, że IPA to tajna wiedza, którą niektórzy (większość...?) poznają dopiero na studiach filologicznych (zgroza!). Więc może tym bardziej powinno się zamieszczać te "znaczki" przy każdej możliwej okazji już właśnie od podstawówki (może nie w pierwszej klasie - ale od czwartej czemu nie?). W końcu większość przypomina litery normalnego alfabetu, a reszty po kilkukrotnej ekspozycji na te znaczki można się domyślić chyba?
Ja jestem z pokolenia sprzed reformy. Język obcy mieliśmy wprowadzany jako obowiązkowy dopiero od 5 klasy podstawówki. Czy wiecie, że jedna z pierwszych lekcji to była właśnie lekcja zapisu transkrypcji fonetycznej? Do dziś ją pamiętam! Nie, nie dlatego że była fantastyczna. Wprost przeciwnie - nudna jak cholera [czyt. holera]! Polegała właściwie na przepisaniu z tablicy każdego znaczka wraz z wyrazem ilustrującym daną głoskę. Ale było to coś absolutnie nowego i zapadło mi w pamięć. Anglistka w SP była fatalna, ale jedno należy jej przyznać - każdy nowy wyraz zapisywała i kazała przepisywać wraz z transkrypcją. Po 4 latach takiego systemu znaczki nie stanowiły dla mnie żadnej tajemnicy i wychodząc z podstawówki po ósmej klasie umiałam odczytać praktycznie każdy wyraz.
Pytanie: kto z Was też tak robi? Przyznam się, że ja tylko czasem i nie wymagam od ucznia przepisania znaczków. Chyba czas to zmienić.
Kolejne pytanie: jak rozwiązalibyście problem odczytu obcojęzycznych nazwisk w podręcznikach, które nie są do języka obcego?
Na koniec coś niezwiązanego z powyższym tematem. Popatrzcie:
I co byście powiedzieli?
Może jestem niedzisiejsza, ale dla mnie jest to bardzo dyskusyjny pomysł. Jawne namawianie do postawy konsumpcyjnej. Zastanawiam się: po cholerę dziecku w klasach 1-3 komórka? Wiem, jaka padnie odpowiedź - bo wszyscy mają i nie chcę, żeby moje dziecko czuło się gorsze. No to jak mają się czuć dzieci, które jednak nie mają? Nie dlatego, że rodziców nie stać (lub nie tylko dlatego), lecz np. dlatego, że mają taki światopogląd? No i czy nie można było opisać choćby szkolnego plecaka? Roweru? Po jakie licho ta komórka? I jeszcze zwróćcie uwagę, że na przestrzeni 6 lat uczeń ma mieć 3 różne modele. A w 6 klasie oczywiście smartfona, każdy inny to obciach. To w liceum może będzie: w pierwszej klasie mam seicento, w drugiej toyotę, a w trzeciej mercedesa?
Czy naprawdę trzeba się schylać do takiej tematyki, żeby zaciekawić szóstoklasistów?
Boję się podręcznika, z którego będzie uczyć się moje dziecko... (#obawa #strachwsercu).
Deser rozbawił mnie do łez!
OdpowiedzUsuńUczę w szkole podstawowej kl. IV - VI. Zawsze staram się zapisywać fonetycznie wszystkie trudniejsze słowa, albo chociaż pojedyncze dźwięki, żeby moje dzieciaki oswoiły się z tymi "egipskimi znaczkami" jak je nazywają. Nie cierpię spolszczonego zapisu fonetycznego. Brr! Włos się jeży. A jeszcze w tak przytłaczającej liczbie w podręczniku szkolnym... Tak samo reaguję na literowanie angielskich słów po polsku na lekcjach angielskiego.
OdpowiedzUsuńTytuł wpisu mnie zabił.LOL (Laf aut laud) Spolszczenia w podręcznikach widziałam. Zawsze mnie raczej bawiły, niż szokowały. Myślę,że bawią też niektórych bardziej światłych uczniów. Mam w sumie mieszane uczucia. Nauczyciel oczywiście powinien umieć wymówić nazwisko osoby, o której uczy. Dla ucznia to czasem to jedyna szansa na podłapanie w miarę poprawnej wymowy. Jeśli nie był w szkole, nie słyszał, jak mówi nauczyciel...Jednak taki zapis wciąż razi. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńNo razi, choć nie widzę dobrego rozwiązania tej sytuacji... :/
UsuńRub, a ja mam do Ciebie pytanie kompletnie z innej beczki: nie wiesz co stało się z blogiem Justyny z Łodzi (lasubmersion)? Weszłam na niego wczoraj i okazało się, że... nie istnieje. Został skasowany, przeniesiony...? Wiesz coś o tym?
OdpowiedzUsuńZostał skasowany, ale nie wiem dlaczego... Pisałam do Justyny, powiedziała, że wyjaśni.
UsuńA czy Ty Emily jesteś na grupie Nauczyciele Angielskiego na FB?
Oczywiście, że tak :D nie raz z Tobą dyskutowałam, nie poznałaś?;)
Usuńa Justyna mnie bardzo zaskoczyła, nic wcześniej nie wskazywało, że skasuje bloga...
No jasne, teraz mnie oświeciło - nie wiem jak mogłam nie zajarzyć! Zaćmienie jakieś. Przepraszam...
UsuńTakie twory widziałam już w podręcznikach kiedy sama chodziłam do podstawówki ( a było to ładnych parę lat temu ). Mnie osobiście od zawsze bawiły, bo wyglądają bardziej jak żart albo przedrzeźnianie poprawnej wymowy niż jak praktyczna wskazówka dla uczniów.
OdpowiedzUsuńAnia
Przypomniałam sobie, że w moich z lat 90 też były takie dziwolągi.
UsuńMój tata raz próbował dogadać się z Angielką, coś o programie Discovery i gdy wymawiał /diskowery/ nie mogła zajarzyć o co chodzi (musiałam przyjść z pomocą ;)
OdpowiedzUsuńZapisy 'fonetyczne' do innych języków niż angielski aż tak mnie nie poraziły :D
Pragniemy nadmienić, że zapisy fonetyczne w podręcznikach z serii „Teraz polski!” zostały opracowane tak, aby jak najbardziej odzwierciedlały zwyczaj językowy. Na uwadze mieliśmy wskazówki na temat wymowy obcych nazw, które w Słowniku nazw własnych (Warszawa 2003) zawarł Jan Grzenia, zwłaszcza zaś tę dotyczącą częściowego spolszczenia nazw: Częściowe polszczenie obcych nazw własnych w wymowie jest bezspornie tym sposobem ich adaptacji, który zasługuje na największą aprobatę. Za takim stanowiskiem przemawiają dwa względy: 1) unikamy w ten sposób skrajności – z jednej strony pretensjonalnej wymowy oryginalnej, z drugiej natomiast podejrzeń o niedostatek kompetencji językowej; 2) częściowe polszczenie jest najczęściej spotykanym sposobem adaptacji obcych nazw własnych, co oznacza, że jest aprobowane przez użytkowników języka.
OdpowiedzUsuńZapis, który proponujemy, jest polecany, a wręcz wymagany przez rzeczoznawców Ministerstwa Edukacji Narodowej, którzy weryfikują podręczniki pod względem merytorycznym, dydaktycznym i językowym oraz decydują o ich dopuszczeniu do użytku szkolnego.
Chcielibyśmy zaznaczyć, że celowo nie wprowadziliśmy transkrypcji fonetycznej znanej m.in. ze słowników. Na II etapie edukacyjnym (klasy IV–VI), dla którego podręcznik został przeznaczony, byłaby ona zdecydowanie za trudna. Uczniowie mieliby problem z rozpoznaniem niektórych znaków, np. u̯, ŋ, ų, ǫ, š. Nie należy zapominać, że do klas czwartych trafili niedawno młodsi uczniowie, którzy mają trudności zarówno z przystosowaniem się do nieznanego im dotąd modelu nauczania, jak i z samodzielnym czytaniem. Wprowadzanie dodatkowych znaków literowych stałoby się dla uczniów (nierzadko dyslektyków) – po raz pierwszy stykających się w szkole z tak dużymi partiami tekstu – kolejną komplikacją.
Wydawnictwo Nowa Era
Dziękuję za komentarz i wyjaśnienie w sprawie zapisu fonetycznego, pozwala to spojrzeć mnie i moim Czytelnikom na spojrzenie na problem raz jeszcze, mając na względzie podane przez Państwo wymagania i regulacje ministerialne.
UsuńZ pewnością moi Czytelnicy z radością przywitaliby też Państwa stanowisko dotyczące opisu telefonów z przytoczonego w poście ćwiczenia.
Anna Wacowska
Wyjaśnienia należy zacząć od tego, że zgodnie z zapisem w Podstawie programowej... uczeń na II etapie edukacyjnym powinien tworzyć wypowiedzi pisemne w różnych formach gatunkowych, m.in. opis przedmiotu. Dlatego właśnie umiejętność tę należy ćwiczyć jak najczęściej. Zadaniem wydawnictwa jest przygotowanie takich zadań, które to uczniowi umożliwią. Ważna jest przy tym różnorodność proponowanych poleceń.
UsuńOpis przedmiotu w serii „Teraz polski!” został wprowadzony w klasie IV. W podręczniku przeznaczonym dla czwartoklasistów pojawiają się polecenia dotyczące opisu: kubka, szkatułki, szala, torby, maskotki, roweru, zegara, wazonu, lampy, piórnika, plecaka; dodatkowo w zeszycie ćwiczeń – polecenia ćwiczące umiejętność opisu m.in. kapelusza i czapki. W klasie V proponujemy opis elementów scenografii oraz opis eksponatów muzealnych. W podręczniku dla klasy VI, oprócz wspomnianego przez Panią polecenia, zawarliśmy teksty i zadania dotyczące opisu krzesła, talizmanu, filiżanki, torebki, wazonu oraz wynalazku; w zeszycie ćwiczeń – budzika, rękawiczek, lampy, komody i dzbanka.
Wydaje nam się, że w zestawieniu z innymi przedmiotami, których opis proponujemy, zarzut jawnego namawiania do postawy konsumpcyjnej jest bezpodstawny. Należy pamiętać, że u sedna formy wypowiedzi, jaką jest opis przedmiotu, leży analiza tego, jak wygląda dana rzecz, nie zaś zastanawianie się nad konsekwencjami jej (nie)posiadania. Nie powinniśmy demonizować roli telefonów komórkowych – jest to bardzo popularne narzędzie komunikacji, także wśród uczniów, których często nazywa się digitalnymi tubylcami.
Celem omawianego przez Panią zadania było pokazanie, że istotne w opisie przedmiotu jest przedstawienie jak największej liczby szczegółów, tak aby czytelnik z łatwością mógł sobie wyobrazić to, co opisujemy; że nie wystarczy napisać: telefon komórkowy, klawiatura itd., poszczególne modele bowiem bardzo się między sobą różnią.
Jeśli zaś istnieje obawa, że niektórzy uczniowie mogą poczuć się gorsi, ponieważ nie mają telefonu albo są właścicielami nie najnowszego egzemplarza, warto zainicjować dyskusję o roli tego przedmiotu w codziennym życiu.
Możemy Panią zapewnić, że w żadnym z podręczników serii „Teraz polski!” nie sugerujemy, jakoby konsumpcja była najważniejszym wyznacznikiem jakości życia; wręcz przeciwnie – tak dobraliśmy teksty, aby zwrócić uwagę bardziej na być niż mieć, a uczniom dać okazję do rozmowy o istotnych wartościach.
Wydawnictwo Nowa Era
Dziękuję za odpowiedź.
UsuńZeszytu ćwiczeń nie widziałam, przyznam też, że podręcznik obejrzałam dość pobieżnie - tyle co na lekcji. Zgodzę się więc, że moja ocena może być pochopna i na wyrost (chodzi mi tutaj o moje stwierdzenia dot. postawy konsumpcyjnej). To, co mnie zaskoczyło, opisałam w poście powyżej. Ale czy to dobrze, że to właśnie to, co zapamiętałam z dość powierzchownego przeglądnięcia książki? Jak wygląda proces decyzyjny dot. wyboru podręcznika w przypadku polonistów - czy też nie zaczyna się od przekartkowania książki?
Szkoda by było, żeby być może całkiem wartościowy podręcznik przegrał w konfrontacji z innymi przez jedno - nadal uważam, że kontrowersyjne - zadanie.
Nie demonizuję telefonów komórkowych. Jednak uważam, że 3 telefony w życiu ucznia SP, w tym jeden smartfon, to materialistyczna przesada. Owszem, Państwo nigdzie wprost nie mówią, że należy co 2 lata zmienić telefon. Jednak 6-klasista, zwłaszcza z mniej uprzywilejowanego środowiska materialnego, nie poczuje się komfortowo, gdy sobie sam uświadomi taką możliwość. Zwłaszcza w wieku, kiedy opinia innych o nas samych jest właściwie podstawą opinii o samym sobie. Nie zmieni tego dyskusja o używaniu telefonu w codziennym życiu - a skłaniałabym się ku twierdzeniu, że jeszcze wzmocni podziały. Uczeń i tak pozostanie z poczuciem, że coś z nim jest nie w porządku, bo nie ma 3 telefonów komórkowych na przestrzeni 6 lat, w tym jednego smartfona. Zapewne podejrzewał to i wcześniej, po przecież nie żyje na księżycu i zdaje sobie sprawę, że koledzy mają smartfony, jednak przypuszczalnie nie spodziewał się, że również i jego podręcznik do polskiego może traktować posiadanie 3 telefonów w SP jako coś normalnego. Dlatego nadal uważam, że zadanie opisania telefonu komórkowego w zaproponowanym przez Państwa kształcie jest mocno dyskusyjnym pomysłem.
Z wyrazami szacunku
AW
Nowa Era, Jesteście bezczelni.
UsuńPani Rubello, nie wiem, kiedy uczęśzczała Pani do szkoły, skoro jest Pani nauczycielą, to podejrzewam, że odbywało się to wcześniej niż moja edukacja - a wtedy taka sytuacja (3 telefony) nie były niczym dziwnym. Wtedy po prostu wchodziły one na rynek - na początku cegły z antenką, potem bardziej zaawansowane aż w końcu ewoluowały do smartfona. Dlaczego nie czepia się Pani 3 poprzednich ukazanych telefonów? Ja w dzieciństwie najbardziej zazdrościłam koleżankom właśnie takiego zabawkowego telefonu, jaki jest ukazany na drugim obrazku, ale teraz widzę, że nie było czego żałować. Mama nie marnowała kasy na imitację tylko poczekała, aż będzie nas stać na normalną komórkę i dla mnie kupowanie takich zabawek jest przejawem większego konsumpcjonizmu niż wymiana aparatu na bardziej zaawansowany technologicznie, skoro się taki pojawił, jest łatwiejszy w użytku itp., a powiedzmy sobie szczerze - jeśli ktoś, dziecko w szczególności, nie będzie nadążał za technologicznymi zmianami (najlepiej pod nadzorem osoby dorosłej), to potem albo zostanie w tyle albo samo te zaległości nadrobi, ale niekoniecznie wypracuje sobie prawidłowy sposób korzystania z nich (np. nie będzie umiało wyszukiwać rzetelnych wiadomości w internecie, nie będzie umiało regulować czasu korzystania z urządzeń elektronicznych lub będzie korzystało z telefonu do gry w Angry Birds zamiast korzystania z jakichś pomocnych aplikacji organizujących czas albo dowiadywania się o świecie tego, czego z książek się nie dowie).
UsuńMoją pierwszą myślą na widok tego obrazka było raczej "świetna lekcja historii, teraz wszyscy mają smartfony, a jeszcze kilkanaście lat temu były dostępne tylko telefony z antenką" (szkoda, że nie ma takiego klasycznego na kabel ;-)). Na podstawie tego obrazka raczej żadne dziecko nie wpadnie na to, że powinno mieć 3 różne modele telefonów, bo te poprzednie są tak abstrakcyjne i oldschoolowe, że żadne dziecko by ich nie chciało. (No może ten przedostatni dałby radę, ale to w ostateczności, a smartfony można już kupić za niewielkie kwoty, więc po co wydawać na antyki). Zresztą to samo dotyczy dyskietek, młodze dzieci często nawet nie wiedzą, co to jest. Jest w internecie taki mem "gimby nie znajo" i widziałam go kiedyś w kontekście dyskietki z komentarzem jakiegoś licealisty/studenta, że młodsze dziecko, świetnie używające komputera i smartfona, zapytało go, co to jest. Gdyby pokazać na obrazkach, że w 1 klasie zapisywałam dane na dyskietce, w 3 na cd-romie, a teraz mam pendrive'a (dla mnie ten rozrzut czasowy był realny, chociaż przesunięty o ok. 5 lat do przodu), to chyba nie byłaby to zachęta do konsumpcjonizmu? A jedno i drugie przemawia do wyobraźni, bo to jest historia, w której uczestniczyło być może starsze rodzeństwo, a dla mniejszych dzieci to coś zupełnie nieznanego i niezrozumiałego, no bo gdzie na takiej dyskietce było wyjście USB/jak oni przeglądali internet na takim małym ekranie? :D
Pozdrawiam serdecznie,
Kasia (obecnie 22-latka)
Od początku byłam pewna, że źródłem tych wszystkich transkrypcji jest jakiś nowoczesny hipsterski magazyn... ;__;
OdpowiedzUsuńUwielbiam ten wpis. Poprawia mi każdy humor;)
OdpowiedzUsuńKrótko i na temat:
OdpowiedzUsuń1. Co do płomiennych apologii 'smartfonizacji' społeczeństwa: opis obrazka wyraźnie daje do zrozumienia, że "teraz MAM takiego smartfona".
2. Za moich lat żadnych transkrypcji nie było, a zdecydowana większość potrafiła prawidłowo odczytywać obce słowa/nazwy własne. Może lepiej byłoby pozwolić dziecku myśleć, niż dawać mu wszystko na tacy?
To tyle z mojej strony, pozdrawiam.