Słoneczka? Chmurki? Buźki? - jak oceniać uczniów w klasach 1-3. Part 1 - moje luźne spostrzeżenia i poniekąd bulwers # 3, a właściwie to żachnięcie.
Ostatnio dostałam mejla z prośbą o napisanie posta o ocenianiu dzieci w klasach 1-3. Faktycznie bardzo ważny i budzący wiele kontrowersji temat.
Zacznę od tego jak to powinno wyglądać w wyobrażeniach wielu teoretyków (często niestety totalnie oderwanych od rzeczywistości szkolnej). Według znanej Wam z pewnością prof. Komorowskiej "kontrola na tym etapie nie powinna prowadzić do wystawiania ocen, a raczej do oszacowania możliwości dziecka i jego trudności". Sugeruje się wprowadzenie indywidualnie przygotowanych kart oceny dla każdego ucznia. Na pewno macie przykładowe w Waszych Teacher's Bookach (to takie modne teraz - zamieścić arkusz obserwacji). Rzućcie okiem ile tam jest podpunktów. U mnie około 50, i miejsce na wpisanie obserwacji po każdej lekcji (!!!). Owszem, zaznacza się to tylko jakimś tam krzyżykiem czy posługując skalą punktową. Nie trzeba nic pisać. Ale kiedy to robić??? Na pięciominutowej przerwie, na której w dodatku mam dyżur? Ach, nie bądźmy już tacy drobiazgowi, na pewno uda się ocenić 25-osobową klasę między pilnowaniem dzieciarni a zagryzaniem bułki. W międzyczasie muszę tylko spakować cały majdan, który rozłożyłam w 2A (podręczniki, maskotka, pieczątki, magnesy, kalendarz, płyty, flashcardy, numerki do losowania, naklejki, ewentualnie sprawdziany) i przenieść się na drugi koniec korytarza do 3C i tam rozłożyć wszystko to ponownie). Ewentualnie zrobię to po lekcjach. Nauczyciel wedle jakichś popularnych wyliczeń spędza około 3 godziny zegarowe pod tablica dziennie, to niech ma, parszywy obibok, za swoje, i przynajmniej uzupełnia tabelki po lekcjach!
Po semestrze rzetelnych obserwacji przekuwam informacje z karty w zgrabne zdanka składające się na ocenę opisową. Oczywiście wszystko wysoce zindywidualizowane, żadne sformułowanie nie powtarza się w 25-osobowej klasie, bo i jak by mogło? przecież każde dziecko jest inne. A potem to samo robię dla pozostałych 8 klas. Kiedy?, no cóż, przecież tak fajnie wypadają w tym roku ferie u mnie w województwie... 4 tygodnie po Xmas. W grudniu po południu chyba już mniej więcej umiem określić co jakie dziecko potrafi, jaki ma potencjał, co umie dostatecznie, nad czym powinien popracować, jakie ma mocne strony, ile wysiłku wkłada w naukę, jakie ma osiągnięcia, czy powtarza za wzorem, czy się socjalizuje, czy wykonuje polecenia, odgrywa scenki, tańczy na rurze, skacze na nartach i cholera wie co jeszcze.... Akurat są święta, tyle wolnego czasu, potem - o, jak dobrze, że jestem nauczycielem, mam wole aż do Nowego Roku - no to mnóstwo czasu na ocenę dla moich 180 uczniów. Nie zdążyłam się wyrobić? Nie szkodzi, idzie Trzech Króli, dokończę wtedy.... Ale kiedy zrobić ocenę na koniec roku? zaraz zaraz, jak wypada w tym roku Boże Ciało??? o kurde, już po wystawieniu ocen.... czyli tracę potencjalny długi weekend (tylko z nazwy, bo u nas w pracy w piątek po Bożym Ciele trzeba się stawić w szkole)... Ale przecież w czerwcu "już się nic nie robi w szkołach", no to będę mieć mnóstwo czasu na ocenę opisową.....
Mogłabym tak dalej w tym duchu, ale wiecie o co mi chodzi.
Jak widzicie nie jestem zwolennikiem tego typu oceniania. Nazwijcie mnie zacofanym garkotłukiem nie idącym z postępem, myślą technologiczną i czym tam jeszcze chcecie - ocenie opisowej w takich warunkach mówię NIE. Założenia są słuszne i chwalebne. Niestety nijak mają się do polskiej rzeczywistości, gdzie zwykle nauczyciel angielskiego nie jest jednocześnie wychowawcą klasy którą uczy (pamiętajcie, że mówię tu o klasach 1-3). Zamiast tego obsługuje wszystkie klasy 1-3, a w każdej z nich średnio 20 uczniów (w pierwszym roku pracy w szkole uczyłam tylko klasy młodsze, było ich 9. Czyli miałam około 180 uczniów i tyleż ocen do napisania na semestr zimowy i letni. A wtedy obowiązywała u mnie w pracy jeszcze ocena opisowa. Szczęśliwie 2 lata temu powróciliśmy do systemu ocen liczbowych.
Właściwie to śmiech mnie ogarnia, jak przypomnę sobie nasz system ocen opisowych w szkole, gdy jeszcze obowiązywał. Było w nim tyle opisu, co u nas w kraju wiosny tego roku w kwietniu, a może nawet jeszcze mniej. Jeśli ocena opisowa to taka, w której nie ma ocen liczbowych, to nasz system był idealny i faktycznie był oceną opisową. Nie mieliśmy bowiem ocen liczbowych. Myślicie pewnie, ze pospolity system uśmiechniętych / smutnych buziek? o nie, nasz był o wiele bardziej wyrafinowany.... a zagadkowy niczym egipskie hieroglify. Tylko wtajemniczeni mogli go odczytać (wtajemniczonymi niestety nie byli uczniowie i ich rodzice, co prowadziło do wiecznych rozmów podczas dni otwartych typu: a co on właściwie dostał??)
NO WIĘC CO TO BYŁO?
3 tajemnicze znaczki: + / -. Uwaga. Ten backslash / w poprzednim zdaniu nie oddziela plusa od minusa. On był jednym z tych 3 zagadkowych elementów.
Zostawię Was z tą wiedzą, żebyście ją sobie przetrawili.
"Ocena liczbowa" niszczy ego i potencjał słabszego ucznia. Takie mniej więcej były opinie przeciwników tradycyjnego oceniania. Ktoś u nas w szkole wpadł na pomysł, że 3-stopniowa skala ocen, gdzie jedna jest minusem, druga plusem, a trzecia nie wiadomo czym, będzie idealnie służyła harmonijnemu rozwojowi i wydobędzie na światło dzienne wszystkie te poukrywane w uczniu cechy, które ocena wyrażona liczbą na zawsze chce zakopać głęboko w środku gdzieś. No jednym słowem PORAŻKA. Na koniec roku na świadectwie nie można oczywiście było postawić takiego znaczka - zamiast tego trzeba było napisać "ocenę opisową". Z jednym zastrzeżeniem - miała być jednozdaniowa, bo więcej program drukujący świadectwa nie pomieści na druku. Och, przecież tyle można zamieścić w jednym zdaniu na temat ucznia! W pierwszej klasie mogę napisać ocenę skupiającą się na mówieniu, w drugiej na słuchaniu, a w trzeciej na czytaniu! A rozwój społeczny? stosunek do przedmiotu? pisanie? po śladzie bez śladu po kropkach bez kropek? na to już nie ma miejsca. Przecież zmieści się tylko jedno zdanie! Pewnie się zastanawiacie jak z tego wybrnęliśmy. Bardzo sprytnie. Mieliśmy zdanie - formułkę: uczeń opanował wiadomości i umiejętności z języka angielskiego w stopniu wyróżniającym (broń Boże celującym, przecież to jest ta niesławna ocena liczbowa!!! ta oceniająca! ta szeregująca! ta poniżająca!!), a dalej: zadowalającym / poprawnym /wystarczającym / niewystarczającym. Ale opis!
No wiec sami widzicie. Ręce opadają. Nawet jakby się chciało, to człowieka system zewsząd blokuje.
Chciałam tu zaznaczyć, że absolutnie nie chcę tu podważać zasadności ocen opisowych, gdyż w swoim założeniu jest to poniekąd słuszny kierunek. Natomiast w ogóle w proponowanym kształcie przystaje tylko do takiej sytuacji, w której nauczyciel-wychowawca nauczania wczesnoszkolnego uczy jednocześnie swoją klasę angielskiego. Ja osobiście nie znam żadnego takiego przypadku, a Wy??
Mam również wrażenie, że niestety słuszna idea oceny opisowej została zaszczepiona na polski grunt nie do końca umiejętnie, mutując w jakiegoś podejrzanego potworka. Kojarzycie z pewnością ze studiów, kursów czy różnorodnych książek metodycznych podobne zdania: "nie mów uczniowi, że czegoś nie umie! podkreślaj zawsze ile umie! chwal za najdrobniejszy wysiłek!" itp. Nie zgadzam się. Nie uważam za słuszne takiego mydlenia oczu. Dlaczego nie mogę powiedzieć po prostu: nie nauczyłeś się, stać Cię na więcej, włóż w to więcej wysiłku, postaraj się bardziej? Bo co? Bo wedle niektórych autorytetów niszczę te kruchą, dopiero kształtującą się istotkę. Jej delikatna psychika może na zawsze roztrzaskać się w pył po usłyszeniu tych okrutnych słów: nie umiesz wierszyka, chociaż na dziś miałaś się go nauczyć.
Nie uważam, żeby system liczbowy był idealny. Przyznam się Wam, że bardzo nie lubię wystawiać ocen końcoworoczych ze strachu, że kogoś skrzywdzę zaniżoną oceną. Nie jest ten system do końca czytelny w przypadkach np. wypracowań, nie ocenia wkładu pracy (przynajmniej nie wprost), raczej skupia się na brakach. Ale z pewnością jest milion razy bardziej przejrzysty niż taka ocena opisowa, jaką przedstawiłam. Ponadto służy od pokoleń i jakoś po gabinetach psychoterapeutów nie pałętają się obecni 30-80 latkowie marudząc, że w pierwszej klasie dostali dwóję, bo nie zrobili zadania i to położyło się cieniem na ich całym przyszłym życiu... Zresztą głęboko wierzę, że dziecko, nawet pierwszak, o wiele bardziej cieszy się z prawdziwej piątki niż z jakiegoś głupio uśmiechniętego słoneczka.
Natomiast gorąco zapraszam Was do podzielenia się ze mną swoimi doświadczeniami, jeśli funkcjonuje u Was taka ocena opisowa, o jaką rzeczywiście chodzi wszystkim teoretykom. Chętnie poczytam, a może coś pożyczę na swój grunt.
Zacznę od tego jak to powinno wyglądać w wyobrażeniach wielu teoretyków (często niestety totalnie oderwanych od rzeczywistości szkolnej). Według znanej Wam z pewnością prof. Komorowskiej "kontrola na tym etapie nie powinna prowadzić do wystawiania ocen, a raczej do oszacowania możliwości dziecka i jego trudności". Sugeruje się wprowadzenie indywidualnie przygotowanych kart oceny dla każdego ucznia. Na pewno macie przykładowe w Waszych Teacher's Bookach (to takie modne teraz - zamieścić arkusz obserwacji). Rzućcie okiem ile tam jest podpunktów. U mnie około 50, i miejsce na wpisanie obserwacji po każdej lekcji (!!!). Owszem, zaznacza się to tylko jakimś tam krzyżykiem czy posługując skalą punktową. Nie trzeba nic pisać. Ale kiedy to robić??? Na pięciominutowej przerwie, na której w dodatku mam dyżur? Ach, nie bądźmy już tacy drobiazgowi, na pewno uda się ocenić 25-osobową klasę między pilnowaniem dzieciarni a zagryzaniem bułki. W międzyczasie muszę tylko spakować cały majdan, który rozłożyłam w 2A (podręczniki, maskotka, pieczątki, magnesy, kalendarz, płyty, flashcardy, numerki do losowania, naklejki, ewentualnie sprawdziany) i przenieść się na drugi koniec korytarza do 3C i tam rozłożyć wszystko to ponownie). Ewentualnie zrobię to po lekcjach. Nauczyciel wedle jakichś popularnych wyliczeń spędza około 3 godziny zegarowe pod tablica dziennie, to niech ma, parszywy obibok, za swoje, i przynajmniej uzupełnia tabelki po lekcjach!
Po semestrze rzetelnych obserwacji przekuwam informacje z karty w zgrabne zdanka składające się na ocenę opisową. Oczywiście wszystko wysoce zindywidualizowane, żadne sformułowanie nie powtarza się w 25-osobowej klasie, bo i jak by mogło? przecież każde dziecko jest inne. A potem to samo robię dla pozostałych 8 klas. Kiedy?, no cóż, przecież tak fajnie wypadają w tym roku ferie u mnie w województwie... 4 tygodnie po Xmas. W grudniu po południu chyba już mniej więcej umiem określić co jakie dziecko potrafi, jaki ma potencjał, co umie dostatecznie, nad czym powinien popracować, jakie ma mocne strony, ile wysiłku wkłada w naukę, jakie ma osiągnięcia, czy powtarza za wzorem, czy się socjalizuje, czy wykonuje polecenia, odgrywa scenki, tańczy na rurze, skacze na nartach i cholera wie co jeszcze.... Akurat są święta, tyle wolnego czasu, potem - o, jak dobrze, że jestem nauczycielem, mam wole aż do Nowego Roku - no to mnóstwo czasu na ocenę dla moich 180 uczniów. Nie zdążyłam się wyrobić? Nie szkodzi, idzie Trzech Króli, dokończę wtedy.... Ale kiedy zrobić ocenę na koniec roku? zaraz zaraz, jak wypada w tym roku Boże Ciało??? o kurde, już po wystawieniu ocen.... czyli tracę potencjalny długi weekend (tylko z nazwy, bo u nas w pracy w piątek po Bożym Ciele trzeba się stawić w szkole)... Ale przecież w czerwcu "już się nic nie robi w szkołach", no to będę mieć mnóstwo czasu na ocenę opisową.....
Mogłabym tak dalej w tym duchu, ale wiecie o co mi chodzi.
Jak widzicie nie jestem zwolennikiem tego typu oceniania. Nazwijcie mnie zacofanym garkotłukiem nie idącym z postępem, myślą technologiczną i czym tam jeszcze chcecie - ocenie opisowej w takich warunkach mówię NIE. Założenia są słuszne i chwalebne. Niestety nijak mają się do polskiej rzeczywistości, gdzie zwykle nauczyciel angielskiego nie jest jednocześnie wychowawcą klasy którą uczy (pamiętajcie, że mówię tu o klasach 1-3). Zamiast tego obsługuje wszystkie klasy 1-3, a w każdej z nich średnio 20 uczniów (w pierwszym roku pracy w szkole uczyłam tylko klasy młodsze, było ich 9. Czyli miałam około 180 uczniów i tyleż ocen do napisania na semestr zimowy i letni. A wtedy obowiązywała u mnie w pracy jeszcze ocena opisowa. Szczęśliwie 2 lata temu powróciliśmy do systemu ocen liczbowych.
Właściwie to śmiech mnie ogarnia, jak przypomnę sobie nasz system ocen opisowych w szkole, gdy jeszcze obowiązywał. Było w nim tyle opisu, co u nas w kraju wiosny tego roku w kwietniu, a może nawet jeszcze mniej. Jeśli ocena opisowa to taka, w której nie ma ocen liczbowych, to nasz system był idealny i faktycznie był oceną opisową. Nie mieliśmy bowiem ocen liczbowych. Myślicie pewnie, ze pospolity system uśmiechniętych / smutnych buziek? o nie, nasz był o wiele bardziej wyrafinowany.... a zagadkowy niczym egipskie hieroglify. Tylko wtajemniczeni mogli go odczytać (wtajemniczonymi niestety nie byli uczniowie i ich rodzice, co prowadziło do wiecznych rozmów podczas dni otwartych typu: a co on właściwie dostał??)
NO WIĘC CO TO BYŁO?
3 tajemnicze znaczki: + / -. Uwaga. Ten backslash / w poprzednim zdaniu nie oddziela plusa od minusa. On był jednym z tych 3 zagadkowych elementów.
Zostawię Was z tą wiedzą, żebyście ją sobie przetrawili.
"Ocena liczbowa" niszczy ego i potencjał słabszego ucznia. Takie mniej więcej były opinie przeciwników tradycyjnego oceniania. Ktoś u nas w szkole wpadł na pomysł, że 3-stopniowa skala ocen, gdzie jedna jest minusem, druga plusem, a trzecia nie wiadomo czym, będzie idealnie służyła harmonijnemu rozwojowi i wydobędzie na światło dzienne wszystkie te poukrywane w uczniu cechy, które ocena wyrażona liczbą na zawsze chce zakopać głęboko w środku gdzieś. No jednym słowem PORAŻKA. Na koniec roku na świadectwie nie można oczywiście było postawić takiego znaczka - zamiast tego trzeba było napisać "ocenę opisową". Z jednym zastrzeżeniem - miała być jednozdaniowa, bo więcej program drukujący świadectwa nie pomieści na druku. Och, przecież tyle można zamieścić w jednym zdaniu na temat ucznia! W pierwszej klasie mogę napisać ocenę skupiającą się na mówieniu, w drugiej na słuchaniu, a w trzeciej na czytaniu! A rozwój społeczny? stosunek do przedmiotu? pisanie? po śladzie bez śladu po kropkach bez kropek? na to już nie ma miejsca. Przecież zmieści się tylko jedno zdanie! Pewnie się zastanawiacie jak z tego wybrnęliśmy. Bardzo sprytnie. Mieliśmy zdanie - formułkę: uczeń opanował wiadomości i umiejętności z języka angielskiego w stopniu wyróżniającym (broń Boże celującym, przecież to jest ta niesławna ocena liczbowa!!! ta oceniająca! ta szeregująca! ta poniżająca!!), a dalej: zadowalającym / poprawnym /wystarczającym / niewystarczającym. Ale opis!
No wiec sami widzicie. Ręce opadają. Nawet jakby się chciało, to człowieka system zewsząd blokuje.
Chciałam tu zaznaczyć, że absolutnie nie chcę tu podważać zasadności ocen opisowych, gdyż w swoim założeniu jest to poniekąd słuszny kierunek. Natomiast w ogóle w proponowanym kształcie przystaje tylko do takiej sytuacji, w której nauczyciel-wychowawca nauczania wczesnoszkolnego uczy jednocześnie swoją klasę angielskiego. Ja osobiście nie znam żadnego takiego przypadku, a Wy??
Mam również wrażenie, że niestety słuszna idea oceny opisowej została zaszczepiona na polski grunt nie do końca umiejętnie, mutując w jakiegoś podejrzanego potworka. Kojarzycie z pewnością ze studiów, kursów czy różnorodnych książek metodycznych podobne zdania: "nie mów uczniowi, że czegoś nie umie! podkreślaj zawsze ile umie! chwal za najdrobniejszy wysiłek!" itp. Nie zgadzam się. Nie uważam za słuszne takiego mydlenia oczu. Dlaczego nie mogę powiedzieć po prostu: nie nauczyłeś się, stać Cię na więcej, włóż w to więcej wysiłku, postaraj się bardziej? Bo co? Bo wedle niektórych autorytetów niszczę te kruchą, dopiero kształtującą się istotkę. Jej delikatna psychika może na zawsze roztrzaskać się w pył po usłyszeniu tych okrutnych słów: nie umiesz wierszyka, chociaż na dziś miałaś się go nauczyć.
Nie uważam, żeby system liczbowy był idealny. Przyznam się Wam, że bardzo nie lubię wystawiać ocen końcoworoczych ze strachu, że kogoś skrzywdzę zaniżoną oceną. Nie jest ten system do końca czytelny w przypadkach np. wypracowań, nie ocenia wkładu pracy (przynajmniej nie wprost), raczej skupia się na brakach. Ale z pewnością jest milion razy bardziej przejrzysty niż taka ocena opisowa, jaką przedstawiłam. Ponadto służy od pokoleń i jakoś po gabinetach psychoterapeutów nie pałętają się obecni 30-80 latkowie marudząc, że w pierwszej klasie dostali dwóję, bo nie zrobili zadania i to położyło się cieniem na ich całym przyszłym życiu... Zresztą głęboko wierzę, że dziecko, nawet pierwszak, o wiele bardziej cieszy się z prawdziwej piątki niż z jakiegoś głupio uśmiechniętego słoneczka.
Natomiast gorąco zapraszam Was do podzielenia się ze mną swoimi doświadczeniami, jeśli funkcjonuje u Was taka ocena opisowa, o jaką rzeczywiście chodzi wszystkim teoretykom. Chętnie poczytam, a może coś pożyczę na swój grunt.
ZOBACZ TEŻ: jak ja oceniam uczniów
U nas jest w 1-3 normalnie skala liczbowa dzieci bardzo się cieszą, jak dostaną piątkę i smucą, jak dostaną jedynkę. Rodzice rozumieją skalę, bo sami mieli taką i wiedzą, kiedy trzeba z dzieckiem przysiąść, a kiedy wspólnie spędzone na nauce chwile się płaciły. I tylko taka jest różnica, że te oceny w 1-3 mają inną nazwę słowną. Liczby są takie same od 1 do 6. Ja czasem daję jakieś pieczątki do tych ocen (zakupione w Żabce oraz w UK) oraz do najlepszych wyników naklejkę jako motywację.
OdpowiedzUsuńjakie masz pieczątki z Żabki?? muszę je zobaczyć!
Usuńzwierzątka, bez szału ^^ kiedyś była kolekcja :D
UsuńOceny bieżące są liczbowe. Jedynie pierwszy semestr klasy I ma takie udziwnienie: PDW (często kojarzy mi się to z płytkami PCV...) - czyli pełny, dostateczny, wstępny poziom opanowania wiadomości i umiejętności. W sumie - działa ta jak system liczbowy, tylko w znacznie okrojonym zakresie.
OdpowiedzUsuńCo do postu powyżej - zgadzam się najzupełniej. Co semestr przeżywam rozczarowanie - jak zmieścić się w jednym zdaniu, by w pełni ocenić ucznia. Uczę tylko angielskiego, więc w pełni rozumiem ten problem.
Daję uczniom uśmiechnięte szóstki, kudłate piątki, ale też ostre jedynki (tych bardzo nie znoszę...).
Będę tu często zaglądać - dopiero niedawno odkryłam tego bloga. Dziękuję za inspiracje :)
Dziękuję za Twój komentarz i serdecznie zapraszam w częste odwiedziny :)
UsuńU mnie obowiązywały literki - A w kółeczku najlepsza później A, B itd. Nie podobał mi się ten system, szczególnie, że dzieci od początku przeliczały to sobie na oceny. Mam A w kółku, czyli 6. Według mnie od początku powinny być normalne oceny, szczególnie, że dużo ostatnio słyszę, że dla dzieci przejście do 4 klasy jest szokiem. Oczywiście głównie ze względu na wymagania, ale oceny też pewnie robią swoje. Co do ocen semestralnych to też były jakieś bezsensowne zwroty w stylu opanował wspaniale itp. Nie podobało się to wiec pozmienialiśmy na w stopniu pełnym itp. No i oczywiście to co powiedziałaś zwroty te nie mogły nawiązywać do ocen, czyli nie mogło być bardzo dobrze. Generalnie jak dla mnie wkurzające cudowanie.
OdpowiedzUsuńZgadzam się w 100% z wszystkim, co napisałaś, szczególnie z przeliczaniem ocen i niejednokrotnie ciężkim rozczarowaniem w klasie 4... Zwłaszcza jak mieliśmy tylko te 3 niby-oceny +/-. Dziecko w klasach 1-3 oceniane wiecznie na / (czyli przyzwyczajone, że jest przeciętne), nagle w klasie czwartej jedzie na samych dwójach. A dziecko z + z klas 1-3 wcale nie musi miec piątek na kolejnym etapie, a często ma ledwo czwórkę. I potem rodzice i dzieci zastanawiają się, jak to możliwe??
UsuńTytułowe słoneczka, chmurki i buźki znakomicie oddają stan polskiej edukacji. Dużo w niej bajerów a konkretów zero. Miałam przyjemność być studentką pani Komorowskiej. Pamiętam ją jako osobę oryginalną, inteligentną i o niewątpliwie dużej wiedzy teoretycznej. Tylko chyba klasę na żywo widziała ostatnio tak we wczesnych latach osiemdziesiątych. No i jest zbytnio zapatrzona w system oświaty brytyjski, który jako współautorka reformy edukacji nieudolnie przeniosła na grunt polski.
OdpowiedzUsuńZazdroszczę Ci zajęć z Panią Profesor!
UsuńCałość brzmi jak masa bezsensownego kombinowania - popieram dziewczyny, w moim odczuciu standardowe oceny (1-6) to jest najlepsze wyjście.
OdpowiedzUsuńEch, cała ta biurokracja już na poziomie praktyk w szkole skutecznie mnie od pracy w szkole właśnie odstraszyła. Uwielbiam uczyć, ale nienawidzę papierologii. A oceny opisowe też doprowadzają mnie do szaleństwa - nigdy nie wiem, co mam (dorosłemu) uczniowi napisać. Z resztą wolę z kimś w 4 oczy porozmawiać o jego mocnych i słabych stronach, z drugiej jednak strony rozumiem szkoły językowe, że chcą wystawić jakiś dokument swoim słuchaczom.
Na szczęście ocena opisowa z angielskiego w naszej szkole to już pieśń przeszłości :)
Usuńa Tobie współczuję ocen opisowych dla dorosłych, to chyba jeszcze gorzej niż dla dzieci...